Lars:
Stałem i patrzyłem na nich ze zdumieniem na tę trójkę nieudaczników, wydawało mi się, że jednego z nich skądś kojarzę. – Rob? – Zapytałem niepewnie.
- Ron. –Sprostował. – Czytałem, że szukasz ludzi do zespołu.
- Tak.Też o tym słyszałem. – Zacząłem niepewnie. – Przydałoby mi się kilku KOMPETENTNYCH muzyków.
- No to już masz. – Rzucił niby od niechcenia, wysoki blondyn. Nie sądziłem, że Amerykanie mogą być tak śmieli. Zlustrowałem go wzrokiem i ruchem głowy wskazałem, aby weszli do domu. Ich miny mnie rozbawiły. Zapewne moje mieszkanie było nieco inaczej urządzone, po Europejsku. Szli za mną gęsiego. Wdrapałem się na górę i wszedłem do pokoju pełnego płyt i instrumentów. Usiadłem na wzmacniaczu i popatrzyłem na tę trójkę.
- Na czym gracie? – Zapytałem leniwie, spodziewając się odpowiedzi w stylu: tamburyn, cymbałki czy trójkąt.
- bas. – Pierwszy odpowiedział Ron. Następnie przeniosłem wzrok na czarnoskórego.
- elektryk. – Odpowiedział dumnie. Trzeci, był nieco zmieszany. Właściwie to najmniej przypadł mi do gustu z całej tej zbieraniny. Był nade Amerykański.
- A Ty, na czym grasz? – Zapytałem z przekąsem.
- Eee… bardziej śpiewam. – Jęknął. Bardzo mnie tym zaskoczył. Nie sądziłem, że ktoś o tak prymitywnej składni zdania będzie w stanie nazwać się wokalistą. – Umiem też grać na pianinie i trochę brzdąkam na gitarze. – Dopowiedział pewniej. Klasnąłem w dłonie.
- Dobrze. Tam są instrumenty. – Wskazałem na kąt pokoju. – Bierzcie, co Wam pasuje. Chcę zobaczyć, co potraficie. Pierwszy na odstrzał poszedł Lloyd, bo tak ma na imię mój nowy, czarnoskóry znajomy. – Co mi zagrasz? – Zapytałem podniosłym tonem.
- Whole Lotta Love? – Zapytał odwracając się od sterty płyt. W dłoniach trzymał Led Zeppelin II. Popatrzyłem na niego z uznaniem.
- Zaczynaj. – Poleciłem i zamknąłem oczy, aby móc się wsłuchać w każdy dźwięk legendarnego utworu, legendarnego zespołu. Zaimponował mi swoją odwagą. Bonzo zmarł lekko ponad rok temu. Mało ludzi chciało coverować piosenki tego bandu, szczególnie te najpopularniejsze. Świat Rock n’ Rolla jeszcze się po tym nie otrząsnął. Zauważyłem kilka błędów, jednak były one nieznaczne. Gdy chłopak skończył grać, wstałem i podałem mu rękę. – Witaj w zespole. Uśmiechnąłem się i zleciłem mu, aby usiadł obok mnie. – To może teraz bas? – Spojrzałem na Ron’a. Zdawał się być zestresowany, jednak nie zważałem na to. – To samo. – Rozkazałem. Brunet kiwnął głową i zaczął grać przebój Led Zeppelin. Nie był zły. Na początek musiał mi wystarczyć. – No to mam już dwóch członków zespołu. – Poinformowałem wszystkich radośnie. Wkrótce zwróciłem się ku najwyższemu z naszej czwórki. – Jesteś pewny, że chcesz spróbować? – Zapytałem złośliwie. Sprawiało mi to ogromną satysfakcję, tym bardziej, że byłem od niego jakieś 20cm niższy.
- Jestem pewny. – Odpowiedział twardo. Wziął gitarę i zaczął śpiewać utwór, którego do tej pory niedane było mi usłyszeć. Blondyn mnie zaintrygował. Na gitarze wprawdzie szło mu średnio, jednak wokal miał naprawdę dobry. Można byłoby zrobić z nim coś nowego. Kiedy skończył, pokręciłem głową.
- To Twoja własna kompozycja? – Zapytałem z niezadowoleniem. Chłopak przytaknął
- Nie jesteś wybitny. –Skomentowałem. – Jednak na chwilę obecną obawiam się, że muszę Cię zaangażować. Nie nastawiaj się na nic wielkiego, bo długo tu nie posiedzisz. – James spuścił głowę, nie wiem, jakim cudem udawało mu się opanować wściekłość, która w nim buzowała, niemal od wejścia do tego studia. Podałem mu rękę. Blondyn ją uścisnął, pomimo swojej niechęci do mnie. Zapowiada się naprawdę gorąco.
- Dobra, idźcie sobie. Widzimy się za tydzień o tej samej porze. – Mruknąłem i skierowałem się w kierunku drzwi, aby ich wypuścić…
Stałem i patrzyłem na nich ze zdumieniem na tę trójkę nieudaczników, wydawało mi się, że jednego z nich skądś kojarzę. – Rob? – Zapytałem niepewnie.
- Ron. –Sprostował. – Czytałem, że szukasz ludzi do zespołu.
- Tak.Też o tym słyszałem. – Zacząłem niepewnie. – Przydałoby mi się kilku KOMPETENTNYCH muzyków.
- No to już masz. – Rzucił niby od niechcenia, wysoki blondyn. Nie sądziłem, że Amerykanie mogą być tak śmieli. Zlustrowałem go wzrokiem i ruchem głowy wskazałem, aby weszli do domu. Ich miny mnie rozbawiły. Zapewne moje mieszkanie było nieco inaczej urządzone, po Europejsku. Szli za mną gęsiego. Wdrapałem się na górę i wszedłem do pokoju pełnego płyt i instrumentów. Usiadłem na wzmacniaczu i popatrzyłem na tę trójkę.
- Na czym gracie? – Zapytałem leniwie, spodziewając się odpowiedzi w stylu: tamburyn, cymbałki czy trójkąt.
- bas. – Pierwszy odpowiedział Ron. Następnie przeniosłem wzrok na czarnoskórego.
- elektryk. – Odpowiedział dumnie. Trzeci, był nieco zmieszany. Właściwie to najmniej przypadł mi do gustu z całej tej zbieraniny. Był nade Amerykański.
- A Ty, na czym grasz? – Zapytałem z przekąsem.
- Eee… bardziej śpiewam. – Jęknął. Bardzo mnie tym zaskoczył. Nie sądziłem, że ktoś o tak prymitywnej składni zdania będzie w stanie nazwać się wokalistą. – Umiem też grać na pianinie i trochę brzdąkam na gitarze. – Dopowiedział pewniej. Klasnąłem w dłonie.
- Dobrze. Tam są instrumenty. – Wskazałem na kąt pokoju. – Bierzcie, co Wam pasuje. Chcę zobaczyć, co potraficie. Pierwszy na odstrzał poszedł Lloyd, bo tak ma na imię mój nowy, czarnoskóry znajomy. – Co mi zagrasz? – Zapytałem podniosłym tonem.
- Whole Lotta Love? – Zapytał odwracając się od sterty płyt. W dłoniach trzymał Led Zeppelin II. Popatrzyłem na niego z uznaniem.
- Zaczynaj. – Poleciłem i zamknąłem oczy, aby móc się wsłuchać w każdy dźwięk legendarnego utworu, legendarnego zespołu. Zaimponował mi swoją odwagą. Bonzo zmarł lekko ponad rok temu. Mało ludzi chciało coverować piosenki tego bandu, szczególnie te najpopularniejsze. Świat Rock n’ Rolla jeszcze się po tym nie otrząsnął. Zauważyłem kilka błędów, jednak były one nieznaczne. Gdy chłopak skończył grać, wstałem i podałem mu rękę. – Witaj w zespole. Uśmiechnąłem się i zleciłem mu, aby usiadł obok mnie. – To może teraz bas? – Spojrzałem na Ron’a. Zdawał się być zestresowany, jednak nie zważałem na to. – To samo. – Rozkazałem. Brunet kiwnął głową i zaczął grać przebój Led Zeppelin. Nie był zły. Na początek musiał mi wystarczyć. – No to mam już dwóch członków zespołu. – Poinformowałem wszystkich radośnie. Wkrótce zwróciłem się ku najwyższemu z naszej czwórki. – Jesteś pewny, że chcesz spróbować? – Zapytałem złośliwie. Sprawiało mi to ogromną satysfakcję, tym bardziej, że byłem od niego jakieś 20cm niższy.
- Jestem pewny. – Odpowiedział twardo. Wziął gitarę i zaczął śpiewać utwór, którego do tej pory niedane było mi usłyszeć. Blondyn mnie zaintrygował. Na gitarze wprawdzie szło mu średnio, jednak wokal miał naprawdę dobry. Można byłoby zrobić z nim coś nowego. Kiedy skończył, pokręciłem głową.
- To Twoja własna kompozycja? – Zapytałem z niezadowoleniem. Chłopak przytaknął
- Nie jesteś wybitny. –Skomentowałem. – Jednak na chwilę obecną obawiam się, że muszę Cię zaangażować. Nie nastawiaj się na nic wielkiego, bo długo tu nie posiedzisz. – James spuścił głowę, nie wiem, jakim cudem udawało mu się opanować wściekłość, która w nim buzowała, niemal od wejścia do tego studia. Podałem mu rękę. Blondyn ją uścisnął, pomimo swojej niechęci do mnie. Zapowiada się naprawdę gorąco.
- Dobra, idźcie sobie. Widzimy się za tydzień o tej samej porze. – Mruknąłem i skierowałem się w kierunku drzwi, aby ich wypuścić…
Roselyn:
- Och, Bells. Nie możesz się tak całe życie ograniczać. Życie to nie tylko nauka. Weź się w garść, i chodź na tę potańcówkę. – Namawiałam przyjaciółkę już dobre pół godziny. Na świecie chyba nie ma bardziej upartej istoty od niej.
- Rosie… To dopiero w przyszłym tygodniu. Jest jeszcze mnóstwo czasu a po drodze sprawdzian z chemii. Muszę się do niego przygotować.
- Nie pieprz głupot. Obie doskonale wiemy, że napiszesz go najlepiej z klasy. – Moje argumenty chyba przeważały nad argumentami brunetki, bo dziewczyna bezradnie opadła na łóżko i zwróciła się do mnie błagalnym tonem.
- Czy możemy porozmawiać o tym kiedyś indziej? – Poprosiła. Przewróciłam tylko oczami i powiedziałam.
- Nie licz, że się wykręcisz. Pójdziesz tam, chociażbym miała zaciągnąć Cię siłą. – Zaśmiałam się a do domu wrócił James.
- Jest tu ktoś? – Zawołał głos z dołu. Wybiegłam z pokoju i stanęłam przy schodach, po czym krzyknęłam z góry. – Cześć Jamie. – Uśmiechnęłam się słodko. – Jest u nas Bella. – Dobrze wiedziałam, że mój brat od dłuższego czasu coś kombinował. Szkoda tylko, że nie był na tyle sprytny, żeby mi o tym powiedzieć. Kto, jak kto, ale ja miałam na brunetkę naprawdę ogromny wpływ. Nie mówiłam mu jednak o tym, bo jego starania, o ile w ogóle można to tak nazwać, były stokroć zabawniejsze, od rzeczywistego pomagania mu w podrywaniu mojej przyjaciółki. Chciałabym zobaczyć minę Belli na wiadomość o tym. Chłopak tylko skinął głową i zamknął się w swoim pokoju. Kiedy wróciłam do przyjaciółki, słyszałam z sąsiedniego pokoju pojedyncze dźwięki. James najprawdopodobniej grał Whole Lotta Love. Od zawsze męczył się z tą piosenką. Jako jedna z niewielu, stanowiła dla niego ogromny problem, choć właściwie nie była aż taka trudna. Wreszcie zwróciłam się do już od dobrej chwili ignorowanej przyjaciółki.
- Więc pójdziesz na tę potańcówkę? – Zapytałam z uśmiechem. W odpowiedzi oberwałam poduszką w twarz…
---------
Pierwszy rozdział już jest. Co o nim sądzicie? Proszę o szczere opinie, są one naprawdę pomocne :)
Nie wiem czy ktoś zauważył, ale wprowadziłam zmiany w zakładce "bohaterowie", ze względu na potrzeby opowiadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz