niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 4: Nowy skład

Wszechwiedzący narrator :)
James – dogaduje się w Larsem. Dał perkusiście do zrozumienia, że jeżeli chce być z jego siostrą to musi być też fair w stosunku do niego.
Lars – dał sobie nieco na wstrzymanie. Zrozumiał, że dyktatura do niczego nie prowadzi, stara się o względy Roselyn.
Roselyn – jest po uszy zakochana w Larsie. Nie bierze niczego na poważnie. Życie stało się dla niej bajką, jednak nie zapomina o swojej przyjaciółce, która zawsze jest przy niej.
Bella – Również przeżywa swoją miłość. Niestety nie do James’a, a do niejakiego Cliff’a Burton’a, jak się później okazuje – basisty.
Ron i Lloyd. – Coraz bardziej oddalają się od zespołu.

Lars:
Za pół godziny mamy zacząć próbę, ale zanim wszyscy się zbiorą pewnie minie jakaś godzina. Zapuściłem winyl Aerosmith, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Byłem tym naprawdę zaskoczony. Nie sądziłem, że któremuś z chłopaków będzie chciało się przyjść godzinę przed czasem. Właściwie to miałem rację. W drzwiach ujrzałem roześmianą Roselyn. Ta dziewczyna jest nieziemska. Piękna, bystra i do tego cholernie rozrywkowa.
- Wpuścisz mnie? – Zapytała z przekąsem, widząc moje zamyślenie.
- Jasne, Mała, wchodź. – Otworzyłem jej szerzej drzwi. Na przywitanie objąłem ją w talii i przysunąłem do siebie, aby móc musnąć jej malinowe usta. Gdybym mógł, nigdy bym się od nich nie odrywał. Kochałem ich słodycz, równie jak całą Rosie. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie seksownie i zaczęliśmy się całować coraz bardziej namiętnie. Nie pamiętam, kiedy zdarłem z niej koszulę. Gdyjuż się opamiętałem stała przede mną w samej bieliźnie, patrząc na mnie wzrokiem pełnym pożądania. – Nie, kochanie. – Mruknąłem i podałem jej koszulę.
- Ale jak to. – Popatrzyła na mnie z teatralnym zawodem.
- Za chwilę przyjdzie tu Twój brat i mnie pobije jak zobaczy, że jestem w łóżku z jego 15 letnią siostrą.
- Już prawie 16. – Jęknęła kusząco. Naprawdę miałem na nią ochotę. Była niesamowicie seksowna. Przyciągnąłem ją do siebie i złapałem ją za pupę.
- Idź do sypialni. Jak skończymy to do Ciebie wrócę i się zabawimy. – Puściłem oczko do mojej blondynki i klepnąłem ją w pupę, a ona zadowolona czmychnęła na górę. Chwilę później przyszedł James, Ron i Lloyd. Próba przebiegła szybko i sprawnie. James zaczął pisać swoją autorską piosenkę. Tytuł miał brzmieć Hit the Lights obiecał skończyć ją do końca miesiąca, żebyśmy mogli nagrać demo. Pasuje zainteresować się jakąś wytwórnią. Dzięki temu zespół będzie „pewniejszy”, no właśnie, i tu pojawił się problem. Po skończonej próbie, przede mną i James’em stanął Lloyd i Ron.
- James, Lars… - Zaczął cicho Ron. – Zastanawialiśmy się nad tym z Lloyd’em już od dłuższego czasu, i… doszliśmy do wniosku, że nam chodzi o coś innego niż Wam. Dlatego też uważamy, że to najwyższy czas się pożegnać. Jest styczeń, gramy od października. Bywało różnie, ale nie zrażaliśmy się, jednak dotarło do nas, że Metallica nie jest naszym przeznaczeniem. Wolelibyśmy iść nieco inną drogą. – W połowie monologu Rona, całkowicie go zignorowałem. Z tego to był dopiero poeta. Zamiast powiedzieć coś w dwóch zdaniach, on się rozwlekał, na 10,pisałby pewnie dobre teksty, ale nieważne. Spodziewałem się jakiegoś gwałtownego ruchu ze strony blondyna, jednak on stał nieporuszony.
- No, nic. Było miło. Udanej kariery. – Życzył James i przytulił po męsku każdego z nich. – Może jakiś pożegnalny wypad na piwo? – Zaproponował wokalista, jednak ze względu na zapewne niecierpliwiącą się w sypialni Rosie, oraz moje pobudzone przyrodzenie, musiałem odmówić.
- Innym razem. – Urwałem i wyprosiłem całą trójkę. Udałem się do pokoju. Roselyn spała słodko niczym mała dziewczynka. Nie miałem serca jej budzić. Wyglądała słodko, jak nigdy. Usiadłem obok niej i wróciłem do przeglądania pisemek muzycznych. Musiałem znaleźć nowego KOMPETENTNEGO basistę i gitarzystę prowadzącego… W Ameryce to nie było wcale takie proste.

Bella:
- Mmm… - Jęczałam z rozkoszy. Tylko Cliff był w stanie wprowadzić moje ciało w taką ekstazę. Wyginałam się w łuk raz po raz. Gdybym tylko mogła, nie oddalałabym się ani na centymetr od mojego adonisa. Na koniec zostałam obdarowana słodkim całusem w nos, po czym brunet wtulił mnie w siebie. – Cliffie? – Szepnęłam. Chłopak przysunął swoją twarz do mojej twarzy. Uwielbiałam jak to robił. – To nie ma sensu. – Powiedziałam równie cicho. Cliff podniósł się z łóżka i stanął przy oknie. Nabrał kilka głębokich wdechów, po czym podszedł do mnie i powiedział.
- Och, Bello. Wiem, że jesteś ode mnie młodsza i być może jestem egoistą traktując Cię jak równą sobie, ale to silniejsze ode mnie. Jesteś prześliczna, a w dodatku inteligentna i bardzo dojrzała. Przepraszam za to, co teraz powiem, ale… Kocham Cię Bells. I zawsze będę cię kochał. – Nie spodziewałam się takiego wyznania. Po policzku mimowolnie spłynęła mi łza. Brunet popatrzył tylko na mnie z bólem w oczach i przyciągnął mnie do siebie.

James:
- Jak masz zamiar to rozwiązać? – Zapytałem Larsa przeglądając dostarczone zgłoszenia. Były całe 3, z czego wszystkie to formularze na gitarzystę prowadzącego.
- Bas to podstawa. – Złościł się Lars. Oboje wiedzieliśmy, że bez dobrego basisty zespół długo nie pociągnie.
- Popytam znajomych. Ktoś się na pewno znajdzie. A co z tymi gitarzystami?
- Saul Hudson i Dave Mustaine. Musimy wybrać któregoś z tych dwóch. – Powiedział szatyn. Hudson jest młody, nawet bardzo, więc ma stosunkowo niewielkie szanse, aczkolwiek nie mówię, nie, bo repertuar ma naprawdę obiecujący. Mustaine jest starszy, ma większe doświadczenie, dłużej gra. Poza tym to multiinstrumentalista. Być może kiedyś się nam to przyda.
- Kiedy organizujemy casting? – Zapytałem perkusistę.
- We wtorek o 17…

Roselyn:
- (…) Tak, więc mają dwóch kandydatów na gitarzystę ale jest problem z basistą. – Opowiadałam przyjaciółce z zapartym tchem.
- Czyli chłopcy szukają kogoś, kto gra na basie? – Zapytała brunetka.
- No przecież cały czas Ci o tym mówię. – Jęknęłam z wyrzutem.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Po prostu znam jednego basistę. Jest naprawdę dobry… - Popatrzyłam na Bells podejrzliwie… przyjaźniłyśmy się od zawsze, dlatego dobrze wiedziałam, kiedy chciała mi o czymś powiedzieć.
- Długo jesteście razem? – Zapytałam niezadowolona. Było mi trochę przykro, że nie powiedziała mi o tym wcześniej.
- Właściwie to nie jesteśmy. Spotkaliśmy się tylko kilka razy. Nic wielkiego.
- Ale nie potrafisz przez niego trzeźwo myśleć. – Zarzuciłam. Nie było to zbyt bystre. Bałam się, że przyjaciółka zaraz odpłaci mi się jakimś monologiem o wysokiej wartości merytorycznej, a tu proszę… co za niespodzianka. Dziewczyna tylko kiwnęła głową. Nie mogłam się powstrzymać, żeby jej nie przytulić.

Lars:
Nadszedł dzień przesłuchań. Usiedliśmy z James’em w rogu studia i czekaliśmy na pierwszego z gitarzystów. Był nim średniego wzrostu mulat o burzy kręconych włosów. Miał nie więcej niż 17 lat.
- Cześć, jak się nazywasz? – Zacząłem starając się brzmieć jak najbardziej profesjonalnie.
- Saul Hudson. – Odpowiedział chłopak z Gibsonem w ręku.
- Co nam zagrasz? – Zapytałem.
- Highway to hell. – Oznajmił mulat  i zaczął grać. Szło mu naprawdę dobrze, jednak w pewnym momencie zerwała mu się struna. – Nosz kurwa mać. – Zawył. Kazałem mu poszukać odpowiedniej w koszu przy instrumentach, kiedy to na salę wszedł rudowłosy gitarzysta. Nie czekając na jakiekolwiek pytania rzekł:
- Dave Mustaine. Zagram Walk this Way. – Powiedział cicho i rozpoczął pokaz. Jego poprzednik mógł się przy nim schować. Po skończonym występie razem z James’em, zaczęliśmy bić Mustaine’owi brawo.
- Witamy w zespole. – Zawołał blondyn i uścisnął rękę chłopaka. Nagle, ni stąd, ni zowąd w studiu pojawiła się Bella, trzymająca za rękę jakiegoś wysokiego bruneta.
- Cześć wszystkim. – Uśmiechnęła się serdecznie. – Słyszałam, że poszukujecie basisty…


--------------
Na razie chyba wystarczy. Nie wiem jak jutro będzie z moim czasem, prawdopodobnie będę musiała się uczyć. Tak, więc daję Wam tydzień na przyswojenie sobie tekstu. Może po drodze jeszcze coś wrzucę :) Komentujcie!

Rozdział 3: Metamorfoza

Roselyn:
- Trochę mi głupio… Ten chłopak… okazało się, że on współpracował z James’em. No i wiesz, jak Jamie się dowiedział o tej sprawie z potańcówką to przestał tam chodzić. Podobno miał z tego względu problemy i jest mi przykro, bo on naprawdę kocha muzykę, i ja to wiem, ale nie ma jej, z kim tworzyć. Ehh… jestem idiotką. Nie powinnyśmy iść na tą imprezę. W dodatku, nie mogę przestać myśleć o Larsie. Wiesz… zaintrygował mnie. – Przerwałam na chwilę swój monolog, żeby opieprzyć Bells , za to, że mnie nie słucha, jednak ku mojemu zdziwieniu siedziała i uważnie mi się przyglądała, dokładnie analizując każde słowo, które do niej powiedziałam. Po chwili zastanowienia odpowiedziała mi:
- Myślę, że nie masz się za co obwiniać. To nie Twoja wina. Nie wiedziałaś, że oni ze się znają, jednak masz rację. Szkoda James’a. To naprawdę dobry chłopak.
- Rozmawiałaś z nim? – Zapytałam z nadzieją.
- Nie… To znaczy tak, ale chwilę. Wiesz, na potańcówce pogadaliśmy chwilę, potem zatańczyliśmy i od tego momentu nie mieliśmy ze sobą już kontaktu. – Wytłumaczyła mi przyjaciółka.
- Zrobisz coś dla mnie? – Zapytałam błagalnym tonem. – Brunetka tylko wywróciła oczami i skierowała się w stronę pokoju mojego brata.

Bella:
Miałam obawy przed rozmową z James’em. Dobrze wiedziałam, że jemu chodzi o coś więcej. Nie chciałam robić mu nadziei. Nawet, jeżeli czułam się przy nim bezpiecznie, i dobrze nam się rozmawiało, to czegoś brakowało. Być może czasu…Wzięłam kilka głębokich wdechów i zapukałam do drzwi.
- Wejść. – Usłyszałam chłopaka. Nieśmiało otworzyłam drzwi do jego pokoju i wychyliłam głowę. Chyba się mnie nie spodziewał. – Oo, to Ty. – Szepnął. – Myślałem, że już poszłaś.
- A mam wyjść? – Zapytałam.
- Nie, nie. Zostań chwilkę. – Poprosił. Uśmiechnęłam się lekko i usiadłam obok niego. Był zły.
- James, o co chodzi? – Zapytałam łagodnie.
- A co chcesz wiedzieć? – Odpowiedział mi pytaniem na pytanie blondyn.
- O co chodzi z Larsem. Wiem tylko, że nieźle namieszał i przez to i Ty i Rose czujecie się beznadziejnie. Nie mogę tak po prostu się na to patrzeć i bezwarunkowo zgadzać. Oboje jesteście dla mnie ważni. – Odgarnęłam Jamie’mu kosmyk włosów z twarzy. Odpowiedział mi bladym uśmiechem.
- Masz rację. Nieźle namieszał, ale teraz już jest spokój. Rosie przejdzie w przeciągu tygodnia, a ja poszukam sobie jakiegoś zespołu i będzie jak gdyby nigdy nic.
- Nie będzie, James. – Oburzyłam się. – Wiem, jakie to dla Ciebie ważne. Mimo wszystko, uważam, że przesadzasz. Masz wziąć się w garść i jeszcze dzisiaj porozmawiać z Larsem. Nie powinieneś dać się tak traktować! – Blondyn najwyraźniej był zaskoczony moją stanowczością, bo tylko uniósł ręce w geście poddania i wyszedł z pokoju.

James:
Nie przypuszczałem, że z Isabell potrafi wydobyć z siebie tyle stanowczości. Coraz bardziej przypominała mi Roselyn, tylko, że była jej taką jakby… bardziej wyrafinowaną wersją. Zadzwonił dzwonek. Spojrzałem na zegar. Było parę minut przed 17. Nie spodziewałem się żadnego gościa. Być może to ktoś do dziewczyn. – Pomyślałem i otworzyłem drzwi. Ku mojemu zdziwieniu był to Lars. Patrzyłem na niego tępym wzrokiem, dopóki nie przerwał tej niezręcznej ciszy.
- Mogę wejść? – Zapytał chłodno. Zmierzyłem go wzrokiem od góry do dołu i wskazałem dłonią, aby wszedł. Usiedliśmy w kuchni. Moje mieszkanie niczym nie przypominało willi szatyna, aczkolwiek nie usłyszałem żadnym niemiłych komentarzy.
- Napijesz się czegoś? – Zapytałem cicho.
- Nie, dziękuję. Usiądź proszę. – Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Perkusista musiał naprawdę być pod ścianą, bo jeszcze nigdy nie był dla mnie taki miły. Usiadłem posłusznie i zamieniłem się w słuch. – Słuchaj, James. Wiem, że było różnie, a ja jestem zły, nieczuły itd… jednak nie w tym przypadku. Brakuje mi wokalisty w zespole i jak na razie nie mogę znaleźć nikogo na Twoje miejsce. Jesteś naprawdę dobry. – Zaśmiał się nerwowo. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. – Więc jak? – Zapytał nieśmiało. Wstałem od stołu i wyciągnąłem rękę w kierunku Larsa. On również wstał i uścisnął moją dłoń z uśmiechem. – Nie będziesz miał nic, przeciwko, jeżeli pójdę teraz do Roselyn i ją przeproszę. – Wskazałem mu drogę na górę. Chwilę później już go nie widziałem.

Roselyn:
- i co Ci powiedział? – Pytałam przyjaciółkę z podekscytowaniem.
- Ehh… nic szczególnego. Obiecał pogadać z Larsem. – Ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałam znacząco na przyjaciółkę.
- Proszę. – Rzuciłam uprzejmie… O wilku mowa…
- To może ja Was zostawię. – Zaproponowała brunetka i opuściła moją sypialnię. Zlustrowałam szatyna wzrokiem. Na szczęście przerwał tę niezręczną ciszę.
- Słuchaj, Rosie. Wiem, że głupio wyszło… Ale nie potrafię tak po prostu o Tobie zapomnieć. Dlatego… czy moglibyśmy zacząć od początku? – Zapytał niepewnie. Uśmiechnęłam się ciepło, A nasze usta złączyły się w słodkim pocałunku…


----------
Trzeci nieco krótszy, ale drugi był dłuższy. Równowaga musi być :) Komentujcie, proszę.

Rozdział 2: Szkolna potańcówka

James:
To było listopadowe popołudnie. Szedłem na pierwszą oficjalną próbę zespołu. Wcale nie miałem na to ochoty – nie na takich zasadach. Lars to mała wkurwiająca małpka. Gdybyśmy byli w szkole, nie miałby ze mną życia, a tam go nie widuję. Ciekawe gdzie chodzi do szkoły? Poprawiłem futerał od gitary, który niosłem przez całą drogę na plecach i zadzwoniłem domofonem do domu perkusisty. Po chwili otworzył mi Lloyd. Przywitałem się z nim po przyjacielsku i weszliśmy do Sali prób.
- Cześć, wszystkim. – Powiedziałem cicho. Przyszedłem ostatni.
- Ładnie to się tak spóźniać? – Zapytał złośliwie szatyn. Ze zdumieniem spojrzałem na zegarek.
- Przecież jestem 3 minuty przed czasem. – Stwierdziłem. Co, jak co, ale czasu zawsze pilnowałem. Nienawidziłem niepunktualnych ludzi.
- Nieważne, nieważne. Siadaj i słuchaj. – Zlecił mi Lars. Po czy wrócił do swojego monologu. – Przez ten tydzień, zastanawiałem się jak dobrze rozpocząć działalność zespołu. Podstawą jest nazwa, którą zresztą już wybrałem. – Myślałem, że mu przyłożę. Ten Duńczyk, traktował nas jak swoich niewolników, albo przynajmniej osoby, które absolutnie nie mają nic do gadania… – Metallica. – Powiedział dumnie i zrobił chwilę przerwy. Trzeba było mu przyznać, nazwa była jak najbardziej trafiona. Bardzo mi się podobała. Z racji, że miałem przy sobie notes, w którym zapisywałem ważne i mniej ważne rzeczy, zacząłem kreślić w nim nazwę zespołu, na milion różnych sposobów. Lars mnie ignorował i mówił dalej. – Nie mam jeszcze konkretnego planu na muzykę, którą będziemy tworzyć, jednak możecie być pewni, że będzie to coś, czego jeszcze nie było. Zmieszamy kilka gatunków, albo po prostu będziemy próbować wszystkiego po trochu. Przez to nas zapamiętają. – Perkusista zaśmiał się obleśnie i popatrzył na naszą trójkę. – Dobrze. Czy ktoś ma jakieś pytania, z czymś się nie zgadza, albo chce nam coś zaprezentować? – Z tym ostatnim „lider” zwrócił się w moją stronę, jednak specjalnie się nie odzywałem, choć doprowadziłem już Whole Lotta Love niemal do perfekcji (nie obrażając oczywiście Jimmy’ego Page’a). Świenie. – Klasnął w dłonie, jak to miał już w zwyczaju Lars. – W takim razie to byłoby na tyle. Na przyszły tydzień przygotujcie jakieś teksty, melodie, które szczególnie zapadły Wam w pamięci i zróbcie też coś swojego. Autorski materiał da nam największe szanse na wybicie się. Po tych słowach opuściliśmy willę perkusisty. Szedłem w przeciwną stronę niż Lloyd i Ron. Wracałem do domu pogrążony w rozmyślaniach. Czy ten człowiek naprawdę jest takim wirtuozem perkusji, że pomiata naszą trójką?

Lars:
Spotkanie właśnie dobiegło końca. Zadowolony z siebie rozłożyłem się na łóżku w sypialni. Było jednak stanowczo za cicho. Udałem się, więc do studia, aby chwycić jakąś losową pozycję. Padło akurat na Kiss. Glam? Hmm… czemu nie. Wychodząc z pokoju zauważyłem czarny notes. Otworzyłem go. Na stronie tytułowej koślawym drukiem było napisane: James Hetfield. Uśmiechnąłem się do siebie i ruszyłem wraz z płytą i kajetem w stronę mojego pokoju. Leciało właśnie I stole your love. Rozłożyłem się wygodnie na łożu, przeglądając zapiski swojego wokalisty:
Czwartek, klasówka, historia. – To już było. – Mruknąłem sam do siebie i przełożyłem na kolejną kartkę.
Sobota, urodziny cioci Sally. – Jaki grzeczny. – Zadrwiłem i przełożyłem na kolejną stronę. Był tam napis: „MetallicA” naprawdę mi się podobał. Nie dość, że bystry, to jeszcze uzdolniony plastycznie. Ciężko było komplementować człowieka, któremu szczerze zazdrościło się sposobu życia, ale co poradzić. Tyle dobrze, że go tu nie ma. Napis na pewno kiedyś wykorzystamy. Przekartkowałem notes do końca, znajdując przy okazji pewną interesującą notkę:
Środa, potańcówka szkolna, zatańczyć z Bellą. – Uśmiechnąłem się sam do siebie i ruszyłem w stronę garderoby…

Roselyn:
- Pięknie wyglądasz. – Zachwycałam się, podziwiając Isabellę w przepięknej, miętowej sukience.
- Rosie. – Jęknęła błagalnie. – Ja naprawdę nie chcę tam iść. – Wywróciłam oczami i powiedziałam.
- No, proszę. Zrób to dla mnie, chociaż raz. Jeżeli pójdziesz, to obiecuję nauczyć się na poprawę z geografii.
- Przysięgasz na mały paluszek? – Zapytała brunetka z przekąsem.
- Na mały paluszek. – Uśmiechnęłam się i przytuliłam moją przyjaciółkę.

James:
Stałem przed salą gimnastyczną. Nigdy nie lubiłem tego typu zabaw, jednak wierzę, że Bell się zjawi. Rosie na pewno ją wyciągnie. Umarłaby, gdyby opuściła, choć jedną potańcówkę. Nie myliłem się. Chwilę później ujrzałem piękną brunetkę, w towarzystwie mojej młodszej siostry. Już się zbierałem, żeby do niej podejść, ale podeszli do mnie Lloyd i Ron. Mieli jakąś ważną sprawę do przedyskutowania.

Lars:
Boże, co to za dziura. – Mruknąłem sam do siebie. To jest właśnie powód, dla którego mam prywatne nauczanie w domu. Zapyziały budynek i w dodatku zero ochrony. W Danii nigdy nie wypuściliby na SZKOLNĄ potańcówkę ucznia z INNEJ szkoły. Złapałem przypadkowego gościa. Chyba miał być kelnerem.
- Która to Bella? – Zapytałem pewny siebie. Po chwili uświadomiłem sobie, że moje pytanie jest bez sensu, bo w Ameryce to imię jest bardzo popularne. Równie dobrze na sali mogło się bawić 10 różnych Belli. Chłopak jednak nie odebrał tego tak jak ja przed sekundą. Rozglądnął się po sali i wskazał mi na dwie dziewczyny. Brunetkę i blondynkę. Stałem chwilę, żeby rozróżnić, która to, która. Po chwili doszedłem do wniosku, że to raczej blondynka. Podszedłem do dziewczyn pewnym krokiem i kompletnie ignorując brunetkę zwróciłem się do jej przyjaciółki.
- Mogę prosić?

Roselyn:
Byłam nieco oszołomiona. Chłopak był naprawdę przystojny i taki… inny niż reszta licealistów. Swoją drogą, nigdy wcześniej nie widziałam go w naszej szkole. Przypadek? Sama nie wiem. Raczej bym zwróciła na niego uwagę.
- Oczywiście. – Uśmiechnęłam się i nie zważając na Bellę ruszyliśmy na parkiet. Tańczyliśmy non stop przez kilkanaście piosenek. Czułam się niemal wpasowana w jego ciało.

Lars:
Ładna, zgrabna, niegłupia. Naprawdę mnie zainteresowała, choć od dłuższego czasu gustowałem w starszych kobietach. Powoli stawałem się zmęczony.
- Wyjdziemy na dwór? – Zaproponowałem.
- Jasne. – Odpowiedziała słodko i ruszyliśmy w stronę drzwi wyjściowych. Usiedliśmy na murku przy szkolnym parkingu. Zapadła niezręczna cisza, którą chwilę później przerwała Bella.
- Chodzisz do tej szkoły? – Zapytała z zaciekawieniem blondynka. Trochę się zmieszałem, jednak naprawdę mnie zauroczyła. Postanowiłem być wobec niej szczery.
- Nie. – Odpowiedziałem z uśmiechem. – Przyszedłem tu z czystej ciekawości… i nie żałuję. – Zaśmiałem się, po czym musnąłem usta dziewczyny. Odsunęła się delikatnie ode mnie, i uśmiechnęła się szczerze. To chyba miało oznaczać, że się jej podobało.
- James nie byłby zadowolony. – Zauważyłem. To on miał dzisiaj z Tobą tańczyć, Bello. – Blondynka skrzywiła się. Chyba nie zrozumiała. Już miałem jej powtórzyć, jednak mnie wyprzedziła.
- Jak to James miał ze mną tańczyć, jak to Bello? – Pytała dziewczyna ze złością, ale nie dała mi czasu na odpowiedź. – Jestem Roselyn, a James to mój brat. – Te słowa zbiły mnie z tropu. – Ja pierdole. – Pomyślałem. – Spodobała mi się siostra tego nieudacznika. – Ugh. – kopnąłem murek, na którym siedziała dziewczyna.
-Na mnie już czas. – Mruknęła dziewczyna z niesmakiem i wróciła do szkoły…


-------------
Zobaczyłam nagie fotki James'a i Kirk'a, to aż wena mnie dopadła. Nie obiecuję, ale może jeszcze dzisiaj coś wstawię :) Komentujcie!!



Rozdział 1: Europejskie obyczaje

Lars:
Stałem i patrzyłem na nich ze zdumieniem na tę trójkę nieudaczników, wydawało mi się, że jednego z nich skądś kojarzę. – Rob? – Zapytałem niepewnie.
- Ron. –Sprostował. – Czytałem, że szukasz ludzi do zespołu.
- Tak.Też o tym słyszałem. – Zacząłem niepewnie. – Przydałoby mi się kilku KOMPETENTNYCH muzyków.
- No to już masz. – Rzucił niby od niechcenia, wysoki blondyn. Nie sądziłem, że Amerykanie mogą być tak śmieli. Zlustrowałem go wzrokiem i ruchem głowy wskazałem, aby weszli do domu. Ich miny mnie rozbawiły. Zapewne moje mieszkanie było nieco inaczej urządzone, po Europejsku. Szli za mną gęsiego. Wdrapałem się na górę i wszedłem do pokoju pełnego płyt i instrumentów. Usiadłem na wzmacniaczu i popatrzyłem na tę trójkę.
- Na czym gracie? – Zapytałem leniwie, spodziewając się odpowiedzi w stylu: tamburyn, cymbałki czy trójkąt.
- bas. – Pierwszy odpowiedział Ron. Następnie przeniosłem wzrok na czarnoskórego.
- elektryk. – Odpowiedział dumnie. Trzeci, był nieco zmieszany. Właściwie to najmniej przypadł mi do gustu z całej tej zbieraniny. Był nade Amerykański.
- A Ty, na czym grasz? – Zapytałem z przekąsem.
- Eee… bardziej śpiewam. – Jęknął. Bardzo mnie tym zaskoczył. Nie sądziłem, że ktoś o tak prymitywnej składni zdania będzie w stanie nazwać się wokalistą. – Umiem też grać na pianinie i trochę brzdąkam na gitarze. – Dopowiedział pewniej. Klasnąłem w dłonie.
- Dobrze. Tam są instrumenty. – Wskazałem na kąt pokoju. – Bierzcie, co Wam pasuje. Chcę zobaczyć, co potraficie. Pierwszy na odstrzał poszedł Lloyd, bo tak ma na imię mój nowy, czarnoskóry znajomy. – Co mi zagrasz? – Zapytałem podniosłym tonem.
- Whole Lotta Love? – Zapytał odwracając się od sterty płyt. W dłoniach trzymał Led Zeppelin II. Popatrzyłem na niego z uznaniem.
- Zaczynaj. – Poleciłem i zamknąłem oczy, aby móc się wsłuchać w każdy dźwięk legendarnego utworu, legendarnego zespołu. Zaimponował mi swoją odwagą. Bonzo zmarł lekko ponad rok temu. Mało ludzi chciało coverować piosenki tego bandu, szczególnie te najpopularniejsze. Świat Rock n’ Rolla jeszcze się po tym nie otrząsnął. Zauważyłem kilka błędów, jednak były one nieznaczne. Gdy chłopak skończył grać, wstałem i podałem mu rękę. – Witaj w zespole. Uśmiechnąłem się i zleciłem mu, aby usiadł obok mnie. – To może teraz bas? – Spojrzałem na Ron’a. Zdawał się być zestresowany, jednak nie zważałem na to. – To samo. – Rozkazałem. Brunet kiwnął głową i zaczął grać przebój Led Zeppelin. Nie był zły. Na początek musiał mi wystarczyć. – No to mam już dwóch członków zespołu. – Poinformowałem wszystkich radośnie. Wkrótce zwróciłem się ku najwyższemu z naszej czwórki. – Jesteś pewny, że chcesz spróbować? – Zapytałem złośliwie. Sprawiało mi to ogromną satysfakcję, tym bardziej, że byłem od niego jakieś 20cm niższy.
- Jestem pewny. – Odpowiedział twardo. Wziął gitarę i zaczął śpiewać utwór, którego do tej pory niedane było mi usłyszeć. Blondyn mnie zaintrygował. Na gitarze wprawdzie szło mu średnio, jednak wokal miał naprawdę dobry. Można byłoby zrobić z nim coś nowego. Kiedy skończył, pokręciłem głową.
- To Twoja własna kompozycja? – Zapytałem z niezadowoleniem. Chłopak przytaknął
- Nie jesteś wybitny. –Skomentowałem. – Jednak na chwilę obecną obawiam się, że muszę Cię zaangażować. Nie nastawiaj się na nic wielkiego, bo długo tu nie posiedzisz. – James spuścił głowę, nie wiem, jakim cudem udawało mu się opanować wściekłość, która w nim buzowała, niemal od wejścia do tego studia. Podałem mu rękę. Blondyn ją uścisnął, pomimo swojej niechęci do mnie. Zapowiada się naprawdę gorąco.
- Dobra, idźcie sobie. Widzimy się za tydzień o tej samej porze. – Mruknąłem i skierowałem się w kierunku drzwi, aby ich wypuścić…

Roselyn:
- Och, Bells. Nie możesz się tak całe życie ograniczać. Życie to nie tylko nauka. Weź się w garść, i chodź na tę potańcówkę. – Namawiałam przyjaciółkę już dobre pół godziny. Na świecie chyba nie ma bardziej upartej istoty od niej.
- Rosie… To dopiero w przyszłym tygodniu. Jest jeszcze mnóstwo czasu a po drodze sprawdzian z chemii. Muszę się do niego przygotować.
- Nie pieprz głupot. Obie doskonale wiemy, że napiszesz go najlepiej z klasy. – Moje argumenty chyba przeważały nad argumentami brunetki, bo dziewczyna bezradnie opadła na łóżko i zwróciła się do mnie błagalnym tonem.
- Czy możemy porozmawiać o tym kiedyś indziej? – Poprosiła. Przewróciłam tylko oczami i powiedziałam.
- Nie licz, że się wykręcisz. Pójdziesz tam, chociażbym miała zaciągnąć Cię siłą. – Zaśmiałam się a do domu wrócił James.
- Jest tu ktoś? – Zawołał głos z dołu. Wybiegłam z pokoju i stanęłam przy schodach, po czym krzyknęłam z góry. – Cześć Jamie. – Uśmiechnęłam się słodko. – Jest u nas Bella. – Dobrze wiedziałam, że mój brat od dłuższego czasu coś kombinował. Szkoda tylko, że nie był na tyle sprytny, żeby mi o tym powiedzieć. Kto, jak kto, ale ja miałam na brunetkę naprawdę ogromny wpływ. Nie mówiłam mu jednak o tym, bo jego starania, o ile w ogóle można to tak nazwać, były stokroć zabawniejsze, od rzeczywistego pomagania mu w podrywaniu mojej przyjaciółki. Chciałabym zobaczyć minę Belli na wiadomość o tym.  Chłopak tylko skinął głową i zamknął się w swoim pokoju. Kiedy wróciłam do przyjaciółki, słyszałam z sąsiedniego pokoju pojedyncze dźwięki. James najprawdopodobniej grał Whole Lotta Love. Od zawsze męczył się z tą piosenką. Jako jedna z niewielu, stanowiła dla niego ogromny problem, choć właściwie nie była aż taka trudna. Wreszcie zwróciłam się do już od dobrej chwili ignorowanej przyjaciółki.
- Więc pójdziesz na tę potańcówkę? – Zapytałam z uśmiechem. W odpowiedzi oberwałam poduszką w twarz…


---------
Pierwszy rozdział już jest. Co o nim sądzicie? Proszę o szczere opinie, są one naprawdę pomocne :)
Nie wiem czy ktoś zauważył, ale wprowadziłam zmiany w zakładce "bohaterowie", ze względu na potrzeby opowiadania.

Prolog: Brzydkie dziewczynki nie zostają legendami.

Amerykanie to popieprzony naród. – Pomyślałem opadając na kanapę w salonie. Przeglądałem rozmaite czasopisma muzyczne. Musiałem natychmiastowo kogoś znaleźć. Ba. Musiałem skompletować cały zespół. To moja jedyna szansa. W żadnej gazecie nie znalazłem sensownej oferty. Sami amatorzy. Potrzebowałem profesjonalistów. Tak, więc postanowiłem napisać ogłoszenie do prasy. Tydzień później przed moimi drzwiami stała trójka szajbusów: James Hetfield, Lloyd Grant i Ron McGovney, tacy sami amatorzy, jak Ci, którzy ogłaszali się w gazetach…

----------
Przed Wami prolog mojego opowiadania. Ciężko mi powiedzieć czy to jednorazowy zryw, czy może początek długiej pracy. Dlatego zachęcam Was do komentowania i zaglądnięcia do pozostałych zakładek bloga :)